Info

avatar Zapiski zamieszcza SCRUBBY ze wsi Kampinoski PN. Mam odbitą dupę przez 13756.55 kilometrów w siodle w tym 3719.58 kilometrów w terenie. Zapitalam ze średnią 16.78 km/h.
Mniej-więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy SCRUBBY.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2011

Dystans całkowity:95.00 km (w terenie 6.40 km; 6.74%)
Czas w ruchu:12:24
Średnia prędkość:7.66 km/h
Maksymalna prędkość:50.00 km/h
Suma podjazdów:2200 m
Suma kalorii:3500 kcal
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:47.50 km i 6h 12m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
64.00 km 0.00 km teren
07:30 h 8.53 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: ( 94%)
HR avg: ( 82%)
Podjazdy:2200 m
Kalorie: 3500 kcal

SellaRonda BIKE DAY 2011 - ITALY

Niedziela, 3 lipca 2011 · dodano: 07.07.2011 | Komentarze 6

Cześć to ja! Jestem naj... i naj... i naj... i w ogóle codziennie jestem piękniejszy ale dziś, to już kUFFa przesadziłem!!! :p

Dzień zaczął mi się tragicznie. Pomijając wczesną godzinę (7:30). Wczoraj kupiłem nowe klocki do moich hamulcy BB5, bo organiki kupione w PL w zeszłym roku, po zjechaniu 30 km MTB we Włoszech starły się wraz z okładzinami. Zakup wyniósł "bagatela" 52 EURO! ale za to ceramiki! W Polsce pojeżdżę pewnie na nich ze 30 000 lat ;) Być może nawet o kilka lat dłużej.

Później było już z górki. Mała kawa skutecznie poluzowała zwieracze, więc przysiadłem sobie a już "po" wytalkowałem się konkretnie. Wlałem wodę do "kamel-baga" (taaaak! wodę... nie piwo!!!) i odziawszy się w kupioną koszulkę na SELLARONDA BIKE DAY 2011 zszedłem na dół do roweru. Zmieniłem koła z MTB (2,5 Schwalbe) na szosówki (1,5 Kenda) i załadowałem moje ceramiczne klocki na tył, bo stwierdziłem, że z dwojga złego, lepiej mieć sprawne heble z tyłu niż z przodu ;)

Ponieważ wczoraj zaliczyłem straszliwe OTB, to dziś już tylko bandaż na strzaskane kolano, opatrunek na zmianę, numer na pogotowie, nosze, apteczka, wódeczka (albo odwrotnie), sprawdzenie czy mama, babcia, ciocia, wujek i pozostali członkowie rodziny są wpisani w moim gsm'ie jako ICE i w drogę.

Na start dojechałem o 8:30, czyli tuż po tym jak miły Carabinieri pokazał wała ostatniemu do 15:30 blachosmrodowi i zamknął mu przed nosem drogę na przełęcze. Doceniłem ten gest, zatankowałem w bankomacie jakieś drobne 100 E, by nie zdechnąć po drodze z głodu a zwłaszcza, by mieć na taxi, czyli na powrót. Ruszyłem....

Dżizas! K...a! Ja pie...lę! Wszędzie mama pod górkę a przecież to nasz apartament mamy na górre (1514 m.n.p.m.)! Nic nie łapię...


Apartament może nie za duży ale jaki uroczy;)

Ponieważ kilka tysięcy kilometrów w tym roku zrobiłem (głównie samochodem), to czułem przybywającą moc w moich nogach z każdym metrem jazdy. Jak już się napompowałem, to sobie przypomniałem, że tego pompowania będę potrzebować na 4 duże podjazdy i na to, by nie zsiąść z jUNIBIKEowego rumaka gdzieś w połowie drogi.

Pierwsza godzinka pedałowania to luzik. Puls 82% do 95% więc normalnie. Tylko to kolano napierdala! Pierwsze kilometry drogi znałem sprzed dwóch dni, bo już tamtędy autem "jechałem, jak szedłem" w góry na trekking.
Po kolejnych 20 minutach dojechałem w jakieś miejsce, gdzie stała masa rowerów, ludzi, panował typowy dla Włochów pierdolnik i hałas! SUPER!





Przebiłem się łokciami i dumnie wyprężyłem swą pierś pod tabliczką której nie kumałem ale za to wszyscy robili sobie pod nią zdjęcia.



Uwiecznił mnie jakiś super jegomość z brodą w wieku mojego ojca i do tego w profesjonalnym, termicznym stroju kolarskim za co najmniej 1000 Euro. Same jego buty SiDi pewnie kosztowały ze 250 Eurasiów.



Rozejrzałem się wokół i okazało się, że większość tych ludzi (niezależnie już od wieku) ubranych była w takie prawdziwie kolarskie stroje. Popatrzyłem na siebie, na moje wysłużone 3 letnie espedy szimano 760 i pojechałem dalej robiąc po drodze kilka ujęć napływającego ciągle pod górę peletonu.







Jak to zwykle w życiu bywa, po wysiłku albo bolą plecy albo jest nagroda. W moim przypadku otrzymałem i jedno i drugie. Ubrałem się cieplej idąc za wzorem "zawodowych" kolarzy, co wkładali na siebie jakieś ceraty za 60 Euro zwijalne do wielkości paczki papierosów i rozpocząłem zjazd!



Zjazd jak to zjazd... Nie ma co opisywać oprócz tego, że tak samo jak przy wjeździe, wszyscy mnie wyprzedzali także na zjeździe. Dokąd oni tak się spieszą? - pomyślałem sobie i dalej hamowałem zaciekle, walcząc z przerażającą mnie prędkością 40 km/h.

Ponieważ wszystko co dobre szybko się kończy, tak wiec i mnie dopadło kolejne szczęście i możliwość pedałowania pod górę, na kolejną przełęcz Passo Pordoi.





Na przełęczy napadłem bar. Wypiłem "late makjato", zeżarłem kanapkę z salami i żółtym serem, lokalnego batona i usiadłem na siodło na kolejny zjazd.

A-ha! Zapomniałbym.... jeszcze zdjęcie spod tablicy ;)


Pysk koleś ma już nie taki pewien siebie jak jeszcze kilka zdjęć wyżej;)

ARABBA.it - pięknie położona ... dziura! Kościół, dwa sklepiki, wypożyczalnia rowerów i ... dziura! Jednak tym razem, gdyby nie Kryśka, nie byłoby gdzie wsadzić palca. Zatankowałem wodę, wrzuciłem do niej dwie multiwitaminy i ognia wyżej, wyżej, kUrA...! WYYYYŻEEEEJ!


Główny plac ARRABA przerobiony na miejsce piknikowe

Łup, siup i już byłem na trzeciej przełęczy. Jakaś to popierdółka była, bo nawet nie zdążyłem napatrzeć się na superanckie sprzęty jakie faceci mieli między nogami... Aż zal ale w Polsce mam wrażenie, że wszystko są w stanie ukraść. Nawet to co się trzyma między nogami by było miło. ;)




Ktoś mówił po niemiecku, że jeszcze tylko jedna przełęcz...


Widoki po drodze, za iście zapierające dech w piersiach :)

Wjechałem na ostatnią przełęcz i pod koniec podjazdu dziękowałem już Opatrzności, że wypróżniłem się rano przed wyjazdem rowerem, bo inaczej zrobiłbym to na ostatnim podjeździe. Wjechałem więc zmęczony i szczęśliwy a po wypiciu kolejnej late makjato z duzą dawka cukru, byłem nawet zainteresowany jeszcze jednym podjazdem. Jednak tym razem już go nie było. Spokojnie zjechałem z przełęczy i doczłapałem się do domu.


Wysokość i HR

Dane wyjazdu:
31.00 km 6.40 km teren
04:54 h 6.33 km/h:
Maks. pr.:50.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Val Gardena MTB TOUR

Sobota, 2 lipca 2011 · dodano: 07.07.2011 | Komentarze 2

Zwykłe takie MTB. Rozwaliłem kolano na pierwszym zjeździe, na którym przekonałem się, ze mam rower górski tylko z nazwy :(















--