Info

avatar Zapiski zamieszcza SCRUBBY ze wsi Kampinoski PN. Mam odbitą dupę przez 13756.55 kilometrów w siodle w tym 3719.58 kilometrów w terenie. Zapitalam ze średnią 16.78 km/h.
Mniej-więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy SCRUBBY.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Powyżej 100 km

Dystans całkowity:847.64 km (w terenie 97.00 km; 11.44%)
Czas w ruchu:44:46
Średnia prędkość:18.93 km/h
Maksymalna prędkość:57.00 km/h
Suma podjazdów:3525 m
Maks. tętno maksymalne:201 (107 %)
Maks. tętno średnie:155 (82 %)
Suma kalorii:28004 kcal
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:105.95 km i 5h 35m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
100.00 km 0.00 km teren
02:56 h 34.09 km/h:
Maks. pr.:57.00 km/h
Temperatura:22.0
HR max:168 ( 83%)
HR avg:135 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2000 kcal

Trenażer TACX Flow (TT)

Sobota, 29 czerwca 2013 · dodano: 29.06.2013 | Komentarze 0



Dane wyjazdu:
100.08 km 0.00 km teren
03:25 h 29.29 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:12.0
HR max:177 ( 88%)
HR avg:149 ( 74%)
Podjazdy:491 m
Kalorie: 3062 kcal

Szosa (TT)

Niedziela, 26 maja 2013 · dodano: 27.05.2013 | Komentarze 0

Stówka... Było super, bo nikt mi nie przeszkadzał. Żadne samochody, żadni rowerzyści. To chyba efekt (baaaardzo) porannego jeżdżenia :)



Dane wyjazdu:
100.06 km 0.00 km teren
03:32 h 28.32 km/h:
Maks. pr.:38.00 km/h
Temperatura:15.0
HR max:166 ( 82%)
HR avg:146 ( 72%)
Podjazdy:427 m
Kalorie: 3086 kcal

Szosa (TT) Zaborów-Śladów-Zaborów

Niedziela, 5 maja 2013 · dodano: 05.05.2013 | Komentarze 0

Ależ było fantastycznie! Tym razem nie powinno mi już pokazywać, że się obijałem, gdyż pracowałem dość intensywnie. Czekam aż się przeliczą dane z GPS'a i... zobaczymy :)


Dane wyjazdu:
100.00 km 2.00 km teren
04:16 h 23.44 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max:201 (107%)
HR avg:155 ( 82%)
Podjazdy:143 m
Kalorie: 3435 kcal

Bitwa nad Bzurą - VIII Rekonstrukcja w Brochowie

Niedziela, 13 września 2009 · dodano: 17.09.2009 | Komentarze 2

Do Brochowa wybraliśmy się z grupą z GL. Część zdecydowała ,ze jedzie z Wawy do Brochowa a wraca pociągiem, inni, że startują z Zaborowa, jeszcze inni pojechali motocyklem ;-)))
Tak, czy siak, zebraliśmy się wszyscy w Zaborowie








Podróż odbywała się super spokojnie.





Czasem On ciągnął nas, czasem my podczepialiśmy się pod Niego



Choć to nie była pielgrzymka, grzecznie stanęliśmy p[od kapliczką i po... i porobiliśmy zdjęcia.







Popedałowaliśmy dalej aż do Brochowa... Po drodze mieliśmy kilka postojów na zdjęcia, siusiu i naprawę dętki.



















Po dojechaniu do Brochowa okazało się, ze czeka na nas Wojsko Polskie z 1939 roku.



Zaczęła się rekonstrukcja:





WP wysłało posiłki:



Znaleźliśmy stanowiska Niemców.



I postanowiliśmy spuścić im wpierdol! Dopiero jakiś pan powiedział nam, że to nie są wszyscy Niemcy i że możemy odpuścić.







Zamiast regularnej bitwy pieszo-rowerowej, postanowiliśmy zatruć szwabów gazami bojowymi. Ludzie cofnęli się nieco...



Mnie kusiła jednak regularna strzelanina i juz wiedziałem skąd zdobędę broń ;)



Niemcy atakowali



i cofali się



czaili się



Atakowali i ...



...znów się czaili



Nasi chłopcy odbili wioskę Brochów na trochę



Wtedy znów przyszli Niemcy i ją spalili.



Strzelali tu i tam





Aż zwyciężyli a nasze Armie Pomorze i Poznań wycofały się krwawiąc straszliwie przez Puszczę Kampinoską do Warszawy.

Wycieczka była super i wróciliśmy w cztery osoby do Zaborowa rowerami.

Dane wyjazdu:
100.00 km 50.00 km teren
06:35 h 15.19 km/h:
Maks. pr.:49.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max:197 (105%)
HR avg:150 ( 80%)
Podjazdy:1663 m
Kalorie: 2688 kcal

Szwajcaria Kaszubska część 1: Gdańsk - Przywidz - Gdańsk

Sobota, 22 sierpnia 2009 · dodano: 24.08.2009 | Komentarze 6

Szwajcaria Kaszubska: Gdańsk - Przywidz - Gdańsk

CZĘŚĆ 1.
- serwis nie przyjmuje więcej niż 32k znaków, więc zmuszony jestem podzielić opis na dwie części.

CZĘŚĆ 2.

Wybrałem się w podróż sentymentalną. Taką, którą planowałem odbyć już dawno temu. Podróż w miejsca mojej młodości. "Tam, gdzie ryby i grzyby i knieje". Pamiętam jeszcze z dziecinnych lat duże góry i długie jeziora. Takim właśnie zapamiętałem Przywidz.

W zeszłym roku latem, wracając bocznymi drogami z Gdańska do Warszawy, zahaczyłem przypadkowo o Przywidz. Było tam pełno turystów, barów i plażowiczów. Na jeziorze (niezbyt dużym) pływały trzy żaglówki. Takim zapamiętałem Przywidz z 2008 roku. Stąd też wzięła się chęć odwiedzenia tego miejsca raz jeszcze, specjalnie dla poniemieckich dróg wyłożonych kocimi łbami, dla tego, by móc się nimi wspiąć rowerem na szczyty Kaszub. Dla widoków i chętnych do zabawy lasek.

Pedałowanie rozpocząłem w Gdańsku pod Ikea. Tam po zatankowaniu w bankomacie 50pln i oczywiście po uprzednio wciągniętym do mojego "zbiornika wewnętrznego", wysokokalorycznym śniadaniu w domku, odpaliłem 3. bieg i pognałem na Kaszebe.


No to GO!

Ponieważ z Gdańska do Przywidza prowadzi czarny, pieszy szlak, zdecydowałem się pojechać właśnie nim. Nie chciałem nadkładać drogi pędząc szlakami rowerowymi, których kilka w okolicach Przywidza przebiega. Szlak czarny biegnie obok jeziora Otomińskiego obok elektrowni wodnej w Łapinie obok jeziora Łapińskiego... uffff. Wszystko chciałem zobaczyć a tu taki wypadek mi się przydarzył :-( Jednak po kolei, budować napięcie trzeba umiejętnie. To, że przeżyłem to, co przeżyłem opiszę już za kilka zdjęć.

Dla tych, którzy nie wiedzą skąd i jak czerpać informacje dot. szlaków na Kaszubach, proponuję doskonałą mapę.


Oczywiście zaopatrzyłem się także w wersję elektroniczną map Kaszub i Żuław w wersji TOPO do mojego odbiornika GPS. Wyznaczyłem w domu na sucho ślad i tak przygotowany pojechałem, o czym już się przekonaliście oglądając zdjęcia w tej historii.

Czarny szlak wił się to w lewo, to w prawo jednak cały czas w pobliżu domostw. Przy jednym z jego zakrętów zobaczyłem tabliczkę:



... a kilkadziesiąt metrów dalej...


...świeżą zabudowę przy samiuśkim szlaku!

Moim zdaniem czarny szlak nie należy do najlepiej oznakowanych szlaków a do tego ma odcinki, którymi już dawno nikt nie przechodził i ich nie oczyszczał z roślinności.


Gdzie do diaska jest ten szlak? Ach! Prostopadle do drogi przez trawę wzdłuż linii drzew biegnie!

Tak więc zadowolony, że odnalazłem mój szlak pojechałem nim dalej wypatrując uważniej niż dotychczas biało-czarnych znaczków na drzewach. Jednakowoż szlakowi, nie przyłożyli się wystarczająco do swej pracy bądź ja zbyt szybko jechałem ale zanim dotarłem do jeziora Otomińskiego zgubiłem czarny szlak w okolicy bagien na północ od wspomnianego jeziora.


Kikuty drzew na bagnach na północ od j.Otomińskiego


Kikuty drzew na bagnach na północ od j.Otomińskiego


Kikuty drzew na bagnach na północ od j.Otomińskiego

Ponieważ "czarny" się skończył nad jeziorem wybrałem żółty wiedząc, że się spotkają gdzieś dalej. Rzeczywiście spotkały się a ja mogłem znów jechać zgodnie z moim planem. Minąłem rowerową-rodzinkę na szlaku i po krótkiej wymianie porannych grzeczności pojechałem wąwozem w dół ... nad rzekę Radunię. Przeprawa przez rzekę rozwiała moją ew. wątpliwości. To był szlak na 100% pieszy. Chybotliwy, choć solidnie wyglądający mostek należał do elementów pamiętających jeszcze epokę "późnego Gierka" a połamane deski były zastępowane innymi z mostka, przez co nabierał coraz więcej wyszczerbień i dziur.


Mostek nad Radunią na czarnym szlaku.


Rower na mostku :-)

Gdy kończyłem pstrykanie na mostku, dotarli do niego turyści z psem. Pies, jak to pies. Zobaczył wodę i wskoczył do niej (pewnie za mało dostawał wody po drodze). Turyści w śmiech a ja się tylko rozejrzałem wzdłuż brzegu. Jak już śmiech przycichł, zwróciłem Państwu uwagę, że nurt Radunii jest bystry i piesek może osłabnąć lada chwila a brzeg uniemożliwi im podjęcie psa z wody. Właściciel spoważniał, spojrzał na mnie, na rzekę i zaczął przywoływać psa, który widać było, że zdecydowanie zwolnił w pływaniu. Po ok. minucie dopłynął do brzegu i oczywiście ciężki od wody nie był w stanie samodzielnie wyjść na brzeg. Na szczęście właściciel nie bał się zmoczyć i wyciągnął psa na brzeg.


Akcja wyciągania psa z Radunii

Odjechałem... jednak zanim zdołałem się rozpędzić spotkałem na torach kolejowych ekipę z drezynami, narzędziami itp. "szpejami".
- Dzień dobry! - krzyknąłem starając się by miło zabrzmiało. - Czy można fotkę strzelić drezynom? - byłem miły. Zagadałem przecież o ich pracę.
- Będzie pan musiał dookoła pojechać. Tu nie ma przejazdu przez tory. - odpowiedź nie była równie miła co moje zagajenie.
- Trudno, coś się wymyśli. - odparłem i ponowiłem - Zdjęcie można?
- Można. Można... - wyjąłem aparat - to będzie 5,50 za sztukę. - usłyszałem dodane po chwili.
- Ale mowa o złotówkach? By nie było potem, że jakieś obce waluty nam sie włączają do biznesu. Żadnych funtów, czy eurasiów. Ok?
- No dobra. - odpowiedział
Później jeszcze się pośmialiśmy, kilka zdjęć. Okazało się, że to Klub Turystyki Kolejowej TENDRZAK z Gdańska przyjechał nieczynną już trasą Stara Piła - Kolbudy - Stara Piła wioząc gości w sile ok. 50 osób(głównie dzieci). Pozdrawiam zatem panów drezyniarzy, życząc by im tory się nie psuły (bo to ponoś największe zmartwienie takich Klubów). Aby z czystym sumieniem przekroczyć w miejscu niebezpiecznym torowisko jednego poprosiłem b poszukał na niebie jastrzębia a drugi pod lasem zauważył żubra. Ja tymczasem spokojnie chyc, chyc na druga stronę torów i odjechałem życząc jazdy z górki ;-) Do dziś nie wiem co mnie z tym żubrem napadło. Przecież tam żubrów nie ma.



Zaraz za torami pierwsza droga z kocich łbów. Dla samochodu to dość wygodny przejazd (o ile to poniemiecka droga) ale dla rowerzysty... Zgroza! Dupa obita, więc stoisz. Łapy bolą bo ciężar z przodu opierasz o kierownik a ten skacze. Przełączasz amortyzację z zająca na żółwia, by tak szybko nie oddawał amor skoku. Lepiej... . Uffff... . Kilometr katorogi skończył się badziewnym asfaltem. Na szczęście droga nie jest uczęszczana więc można po niej lawirować unikając dziur i byle podkładu.


Dojazdówka do Łapina

W Łapinie wymieniłem jeden, prawie wypity, niedobry napój na drugi, pyszny i pojechałem nad zaporę obejrzeć elektrownię wodną.

Elektrownia Wodna Łapino:
(podane za http://www.eo.org.pl/index.php?page=eowpolsce?=2&select=9&id=223)

"Elektrownia Wodna Łapino położona jest w miejscowości Łapino pod zaporą ziemną sypaną piętrzącą wody rzeki Raduni. Obiekty elektrowni i zbiornik retencyjny zajmują fragment doliny Raduni na północ od Kolbud, w rejonie Łapina Dolnego. Teren elektrowni ma powierzchnię 4,53 ha. Na działce tej zlokalizowany jest budynek elektrowni, przelew z kaskadą, spust oraz kanały przelewu i spustu."







Z Łapina szybciutko przemknąłem do Kolbud i wspiąłem się na naprawdę ostry podjazd dla samochodów. Spokojnie było tam ponad 15% bo musiałem stać na pedałach i zastanawiałem się, co za baran poprowadził szlak przez nowobudowane osiedle domków jednorodzinnych. Wykręciłem kółko po osiedlu szukając zielonego szlaku i stanąłem na pedały (mam SPD dla przypomnienia) rozglądając się wokół. Poczułem wtedy, że delikatnie się przechylam do przodu.... Coraz bardziej...bardziej... ściągnąłem oba hamulce i wtedy stało się! Powolutku jak na zwolnionym filmie widziałem, że fiknę za chwilę przez kierownicę. Pomyślałem jeszcze sobie: Mam wpięte SPD! O kur**! Ależ wy***** OTB w stylu ReversedScorpio! Zawalczyłem z butami mając nadzieję, że choć jeden się wypnie i przeskoczę nad kierownicą... .
Nic takiego się nie stało. Szarpnięcie nogami spowodowało tylko przekrzywienie kierownicy i upadłem. Uderzyłem o róg zamontowany na kierownicy w spojenie kości łonowej. Ból był przejmujący! Zawyłem jak ranione zwierzę lecz tylko dwa psy za ogrodzeniem obok odpowiedziały szczekaniem. Na spodenkach pojawiła się krew... .
- Co za diabeł? - pomyślałem wijąc się jeszcze po szutrowej drodze w pyle i kurzu. - Pewnie pękła mi skóra i być może jelito. - przeraziłem się nie na żarty, bo to nie jest łagodny wypadek, gdy trucizna wlewa Ci się do jamy brzusznej. Zakażenie, męczarnie i w końcu śmierć. Nie wiedziałem tylko po ilu minutach... godzinach? Przypomniałem sobie: Kolbudy, na rondzie pojechać pomiędzy strzałkami na Przywidz i na Gdańsk. Pod górę. Na ulice Widokową. Śmigłowiec nie ma gdzie wylądować. Musi przyjechać karetka. Trzeba otworzyć jamę brzuszną i założyć wysięk. Podwiązać jelito. Kur**** co za niefart. Na równej drodze. No dobrze ciut ma spadku ale tylko coś ok. 3%, dobra 5%. Widzę jak rozlewa mi się w jamie brzusznej krew. Czekam aż wylew przestanie się powiększać. Ile żył pękło? Czy tętnica udowa w porządku? Milion pytań. Sam do siebie. Jak hipohondryk. A co jeśli pękła tętnica? mam tylko ciuchy do tamowania krwotoku. Byle nie wiązać nogi z zaciskiem. Jeżeli już to napisać przy zacisku o której było zaciśnięte. Nie mam długopisu! Trudno. Krwią napiszę, wolę rozgryźć palce i pisać nimi niż stracić nogę z niedokrwienia. Wylew był coraz większy i widać było, jak pod skórą pulsują porwane naczynia. Jak potrzaskała tkanka miękka. Myślałem do kogo zadzwonić by się pożegnać zanim karetka przyjedzie. Płakałem... .
Nie wiem czy łzy lały mi się z bólu, czy z bezsilności. Wiem, że nie pozwoliłem by trwało to dłużej niż kilka chwil, bo zamazały mi obraz powiększającej się plamy krwi na podbrzuszu. - Nie może być bardzo źle. - pomyślałem. - rękoma przecież ruszam, nogi czuję doskonale. Ból jest tylko lokalny. Nie mdleję, nie mam mdłości. "Dżizas, K*** Ja Pie*****" - zacytowałem Marka Kondrata i powoli usiadłem. - Skąd ta krew się wzięła? - mamrotałem pod nosem patrząc na siebie, gdzie ni kropli krwi nie było poza tą jedną nogawką! - Zaraz. To przecież ta druga nogawka! Na tej nie może być krwi bo nie z tej strony kierownica trafiła. Co jest do ... grane?!
Krew chyba już wypełniła wolne miejsce w podbrzuszu, bo jej plama przestała rosnąć. Mijały kolejne minuty a miejsce, którym spadłem na sterczącą z ziemi kierownicę przestało się powiększać. Przestało już przyjmować krew. Plama była przeraźliwa. Ciemnoczerwona. Ba! Wiśniowa prawie. Zacząłem się naciskać i krzyczeć różne dziwne rzeczy, bo chciałem sprawdzić, czy kość nie jest pęknięta. Nie wiem. Zbyt bolało, by się badać. - Jeżeli jest tam pęknięcie, to i tak miednicy mi nie nastawią. - Niby jak? Będę leżeć i czekać aż się zrośnie. Potem rok rehabilitacji. Noga na wyciągu. Oj jak boli!
Krwiak przestał się powiekszać. To, co miało się rozlać, zapewne się już rozlało. Po 30 minutach byłem już na tyle sprawny, że wstałem o własnych siłach i ściągnąłem rower z jezdni. Nikt nie przejeżdżał, nikt nie wyszedł z domu. - Oułć! Mój łokieć! - dopiero teraz zauważyłem, że mam zdartą skórę na łokciu i stąd wzięła się zapewne krew na nogawce spodenek. Złorzecząc całemu światu pozdbierałem się przez kolejne 15 min i podjąłem jedyną mądrą decyzję o powrocie do domu. Rowerem...? Pieszo...? Oj pieszo nie da rady nigdzie iść, zbyt mocno ściągał mnie ból do przykucu. Na szczęście nie miałem (nadal jednak użyję określenia "chyba", bo nie jestem po medycynie, by to określić z pewnością zawodowca) rozerwanego jelita a wylew podskórny pochodził tylko z popękanych żyłek i rozbitych naczyń. Pozostał tylko rower... W moim stanie wezwanie karetki mogłoby komuś innemu ukrócić życieNa rower wsiadłem bez większych problemów. Ruszyłem "powoli, jak żółw: ociężale"... Ból szarpał mną na ślimaczym zjeździe. Obniżyłem siodło, by być jeszcze bardziej zgiętym. W takiej pozycji mnie o wiele mniej bolało.
Asfaltem skierowałem się na Łapino i Gdańsk. Jechałem bardzo wolno większość sił do pedałowania biorąc z lewej nogi a prawą tylko asystując. Podjechałem pod 2km górkę w tempie 6 km/h. I wtedy:
- Hihihi! - Usłyszałem z prawej strony jakąś panią.
- No nie mów! A po co to robiłaś?! - wtórował na wesoło drugi kobiecy głos.
- Odczepcie się! Hihihi! - odparła zaczepiona.
Drogę asfaltową przecinał czarny szlak i właśnie z czarnego szlaku trzy milusio wyglądające panie, przebijały się rowerami na drugą jego stronę, by kontunuować swoją podróż. - Ta... Takie lalki to mają siłę by pojechać co najwyżej do kosmetyczki. - mruknąłem wkurzony na swoją bezsilność i dalej powolutku człapałem pod górkę.
- Cześć - usłyszałem albo tylko tak mi się wydawało. Podniosłem głowę i coś tam odpowiedziałem słabo. Jechałem dalej. - Jeżeli takie paniusie na rowerkach miejskich mogą jechac czarnym szlakiem, to ja nie dam rady? Ja?! - Nagle żal mi się strasznie zrobiło straconego weekendu, zdrowia, tego, że nie osiągnę planowanego tak długo celu podróży.

Zawróciłem i pojechałem za rowerzystkami. Znów byłem "na szlaku"!

Jadąc za paniami wzdłuż północnego brzegu jeziora Łapińskiego dostrzegałem tylko kilka ładnych plaż po drugiej stronie jeziora, pomosty, kąpiących sie ludzi (w końcu było prawie 22st.C;-). Skoncentrowałem się jednak na sobie, bólu i jeździe i jeszcze przez pół godziny nie robiłem zdjęć na szlaku.

Po przejechaniu kolejnych kilometrów włączyłem ponownie do pedałowania prawą nogę i zwiększyłem tempo do 14 km/h :-( Wyciągnąłem iPHONE'a dopiero obok Czapelska zafascynowany przepięknymi widokami Kaszub. Kaszub, które zaczeły mi przypominać nasze Bieszczady, nasze Beskidy... .



Kaszuby to miejsce z malowniczo położonymi jeziorami, wspaniałymi, dzikimi jeszcze szlakami turystycznymi. Kaszuby to karina pełna cichych, nieodkrytych jeszcze przez turystów, zakątków. Jechałem drogami szutrowymi zgodnie z kolejnymi szlakami rowerowym (chyba to był czerwony, potem żółty) i pieszym, czarnym albo zielonym. Nie wiem. Przestałem zwracać na to uwage, kierując się na podstawie małego ekranu GPS na kierownicy roweru. Nie było źle. Droga, rzeczywiście rowerowa. Nie trzęsło (za mocno) a ja tylko co kilka minut kląłem na czym świat stoi, bo akurat zdarzyło mi się po raz milionowy najechać na większy kamień i znów podskoczyłem prostując się lekko, co powodowało przeszywający ból od pasa do palcy u nogi. Brrrrrr... .



Przywidz znajduje się na południiowym skraju Szwajcarii Kaszubskiej. Szwajcaria Kaszubska to region geograficzny położony blisko Trójmiasta. Nazwą swoją nawiązuje do górzystego terenu z licznymi jeziorami położonymi w tej części Kaszub. Najwyższy tutejszy szczyt to Wieżyca (328 m.n.p.m.) i jest to najwyższe wzniesienie na Niżu Środkowoeuropejskim. Ponieważ pokonywałem trasę lekko jakby na pamięć (w końcu zatrzymanie się, wyjęcie mapy, sprawdzenie pozycji, wytyczenie kierunku, wymagało schodzenia z roweru, więc dostarczało ogromnej dawki bólu), pojechałem tak, by było mi wygodnie. Oznaczało to na koniec zjechanie ze wszelkich szlaków i przygotowanie drogi "na azymut" w miejscu najbardziej zbliżonym do Przywidza.



"Opowiada się, że Pan Bóg tworząc świat obdarowywał poszczególne krainy różnymi dobrami. O Kaszubach przypomniał sobie dopiero wówczas, gdy zakończył swoje dzieło. Z wielkiego worka wysypał więc to, co pozostało mu po stworzeniu innych krain. I tak dostało się Kaszubom z każdego bogactwa po trochu..." (cytat pochodzi z mojageneracja.pl)



"Jest tu rzeczywiście wszystko, czego można zapragnąć: góry, czyste powietrze, słoneczne plaże, ciche jeziora, krystaliczne rzeki, malownicze wzgórza, kwieciste łąki, cieniste lasy, tajemnicze uroczyska, przyrodnicze osobliwości, interesujące zabytki. I gościnni, pracowici mieszkańcy. Można tu polować, wędkować, zbierać jagody i grzyby, wędrować pieszo, jeździć na rowerze, konno na oklep i bryczką, pływać kajakami, żeglować, uprawiać windsurfing, bawić się przy dźwiękach kapeli kaszubskiej, skosztować smakowitych potraw, zażyć tabaki - na zdrowie! Uważa się - i słusznie - że to jeden z bardziej atrakcyjnych zakątków Europy." (cytat pochodzi z mojageneracja.pl)



"Środkową część Kaszub zajmuje pojezierze - kraina wybujałych wzgórz morenowych, urwistych stoków, przepastnych wąwozów, głębokich przełomów, malowniczych jezior, krętych i wartkich strumieni, potoków i rzek, szerokich pól i łąk, rozległych lasów, dróg obsadzanych liściastym starodrzewem. Autor bezimiennej broszury, wydanej w Królewcu w 1880, nazwał te strony „modrym kraikiem” - z powodu głębokiego błękitu licznych jezior rozsianych wśród wzgórz i lasów. Z tego samego powodu bywa obdarzana mianem Szwajcarii Kaszubskiej. Zaczęto używać tego określenia już w połowie XIX wieku. I chociaż niektórzy uważają, że to nazwa pretensjonalna, przyjęła się i pojawia się nawet w tytułach przewodników po środkowych Kaszubach." (cytat pochodzi z mojageneracja.pl)



Dojechałem do Przywidza. Jednak to, co zobaczyłem zupełnie mnie zaskoczyło. Przywidz wyglądał jak wymarły... . NIe było ludzi na ulicach, nie było barów, przyczep z hot-dog'ami, nie było "stad" turystów. Przywidz wyglądał tak, jakby ogłoszono w nim stan epidemii.


Jezioro Przywidz z widokiem na tamtejszy kościół

Powoli przejechałem przez miasteczko. W sklepie uzupełniłem zapasy płynów, skontrolowałem stan wylewu, zakląłem kilka razy wsiadając na rower i pojechałem obejrzeć miasteczko z bliska. Opróc tego, że nie było nim żywego ducha, to wyglądało ono dosć czysto a kilka budów przy głównej ulicy nie potrafiło zkłócić sennego spokoju tego miejsca.



Przywidz leży nad dwom jeziorami połączonymi ze sobą króciutkim kanałem nad którym przebiega mostek dla ruchu samochodowego i pieszo-rowerowego. Większe z jezior ma wytyczony szlak pieszy dookoła (ok. 8km) z widokiem po stronie południowej na "górę" a po północnej na jezioro. To pod tę górę jako małe dziecko wspinalismy się z rodzicami by przejść do znajdującego się kilometr dalej gospodarstwa wiejskiego po świeże mleko od krowy. To właśnie z tego gospodarstwa zapamiętałem smak ciepłego jeszcze mleka z wieczornego udoju. Mleko przelane tylko z wiaderka przez gazę złozoną na cztery części wprost do małego, blaszanego, baniaczka na mleko. Dziś na ciepłe mleko (poza kawą) robię bleeeeee jednak jedynym smakiem mleka ciepłego jaki mam w pamięci i który powoduje u mnie większe wydzielania się śliny, jest smak świeżego, prosto od krowy, mleka w Przywidzu.



Dziś już nie ma kamiennej, klasy "kocie łby", drogi z Przywidza pod wspomnianą przeze mnie górę dalej do Gromadzina. Pomiędzy 2008 a 2009 rokiem droga została pokryta asfaltem i poustawiane zostały na niej barierki zabezpieczające. W ten sposób Przywidz dostał ładną i bezpieczną drogę ze strony południowej.



Ponieważ każdy podjazd gdzieś się kończy. Mój zakończył się w Gromadzinie i po tęsknym spojrzeniu na widoczne z drogi gospodarstwo w którym zaopatrywaliśmy się ponad dwadzieścia lat temu w mleko, pojechałem w dół. Znów do Przywidza (Vmax = 53km/h).

Ponieważ pierwotny plan obejmował objazd jeziora dookoła, postanowiłem planu w tym punkcie dotrzymać. Wiedziałem, że wrócę samochodem (a gówno prawda jak się później okazało ale o tym poźniej), więc stwierdziłem, że na taki wysiłek i ból mogę się jeszcze szarpnąć i wjechałem na szeroki, pieszy szlak wokół Jeziora Przywidz.


Widok na Jezioro Przywidz ze strony północnej. Widać wyspę na jeziorze.

Ścieżka była "spoko" więc "spoko" pedałowałem. Skoro już jesteśmy przy zdjęciu powyżej, to napiszę tylko, że jazda szlakiem wokół jeziora była niczym sex po dłuższej przerwie ;-) Super lecz zbyt szybko :-) Szlak oznakowany jest znakomicie. Jakiś czerwony rowerowy się wplątał i wyplatał i znów wplątał a pieszy nie wymagał ani wysiłku ani techniki ani kondycji. Rowerem śmignąłem ten dystans (8 km) w 35 minut. Droga, którą jechałem była tak równa, że nie miałem problemów z moją kontuzją i spokojnie objechałem jezioro dookoła.

KONIEC CZĘŚCI 1.

Dane wyjazdu:
105.00 km 1.00 km teren
08:00 h 13.12 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Temperatura:23.0
HR max: ( 86%)
HR avg: ( 66%)
Podjazdy: m
Kalorie: 3820 kcal

Do Modlina i z powrotem wyszło nam 105 km! Cuda jakieś!

Sobota, 1 sierpnia 2009 · dodano: 01.08.2009 | Komentarze 2

Na MDM umówiliśmy się o 9:30. Przemek był pierwszy! Później dotarłem ja i pojechaliśmy do drugiego punktu zbornego, pod Arkadię. Tam dołączyły do nas: Renata i Dominika.

Ponieważ nie znam rowerowych ścieżek w Wawie, wyskoczyliśmy jakoś pomiędzy Laskiem Młocińskim a Łomiankami :-) Zatrzymaliśmy się na pierwszą pauzę po 15 km. w zajeździe typu "spożywczak" i po zatankowaniu izotoników, bananów, brzoskwiń, pojechaliśmy dalej.

Na 3 km. przed Modlinem przejechaliśmy przez wał przeciwpowodziowy i zajrzeliśmy na zapomniany już cmentarz MENNONICKI. Pomimo tego, że nie wchodziliśmy głęboko w krzaki ani pomiędzy drzewa, komary pocięły nas niemiłosiernie aż wyskoczyły nam na prawdę duże bąble w miejscach ukąszeń.


Zdjęcie tegoż cmentarza - jesień 2008. Widać już tylko dwie płyty nagrobne.

Po kilku minutach uciekania przed komarami zapedałowaliśmy na słynny niebieski, brzydki most drogowy.




Obejrzeliśmy sobie Wisłę z jej dzikimi wciąż brzegami.














W końcu osiągnęliśmy cel wypadu do Modlina... chłodne pifffko ! Kaffffkę i lody w restauracji w Bramie Ostrołęckiej.







Zahaczyliśmy o pomnik Obrońców Modlina 1939 roku...








... a następnie objechaliśmy Modlin dookoła.











Po "szaleńczej" jeździe uliczkami Modlina wpadliśmy na Wieżę Tatarską skąd podziwialiśmy widoki z twierdzy.
































Po osiągnięciu półmetku, wyskoczyliśmy do Nowego Dworu Mazowieckiego na obiad. Na obiad była zupa bananowa typu KUBUŚ a na drugie danie ... banan i izotonik.

Ponieważ była już 15:30 wskoczyliśmy na rowery i pognalismy do Warszawy. Tym razem poprowadził Przemek, więc wjazd do miasta odbył się szybko i bezboleśnie (dzięki Przemas!).


Średnia szybkość wyniosła 17,5 km/h więc był to (dla mnie) w pełni relaksacyjny wyjazd rowerowy.

P.S. Przez ostatnie 5 km miałem taki krajobraz przed sobą :-)



.

Dane wyjazdu:
140.00 km 44.00 km teren
09:25 h 14.87 km/h:
Maks. pr.:44.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max:178 ( 95%)
HR avg:139 ( 74%)
Podjazdy:567 m
Kalorie: 5613 kcal

Do Wyszogrodu na pifffko przez Modlin, Czerwińsk i z powrotem

Niedziela, 28 czerwca 2009 · dodano: 28.06.2009 | Komentarze 0

Zainspirowany informacjami o Czerwińsku, postanowiłem tam pojechać. Po drodze spotkałem kompana na resztę podróży. To Kamil. Dzięki Stary, że mnie pociągnąłeś w taaaakim tempie. Sam nie dałbym rady tak szybko jechać mając w nogach 80 km.

Trasa E-7:



Kładka nad E-7 znikąd:



Most do Modlina:



Brama ostrołęcka broniąca dostępu do Twierdzy



Ruiny spichlerza:



Zakroczym:



Kościół w Zakroczymiu:



Kościół/Zamek w Czerwińsku nad Wisłą:





Pozostałości drewnianego mostu w Wyszogrodzie:



Pomnik pomordowanych jeńców polskich:



Jedno z najgrubszych drzew w Polsce:





Zabudowania typowe dla Mazowsza... :-(



Kościół w Leoncinie:



Kanał L-9:









Poniżej dodam linki do opisów ciekawostek z podróży.

Twierdza Modlin - informacje w Wikipedii

Zakroczym - informacje w Wikipedii


Czerwińsk nad Wisłą - informacje w Wikipedii


Zamek w Czerwińsku - informacje w Wikipedii

Wyszogród -

Drewniany most w Wyszogrodzie -

Pomnik -

Dąb Obrońca -

Leoncin -

Kościół w Leoncinie -

Dane wyjazdu:
102.50 km 0.00 km teren
06:37 h 15.49 km/h:
Maks. pr.:33.80 km/h
Temperatura:15.0
HR max:176 ( 94%)
HR avg:131 ( 70%)
Podjazdy:234 m
Kalorie: 4300 kcal

Pierwsza 100! Asfaltami to tu, to tam :-)

Piątek, 26 czerwca 2009 · dodano: 27.06.2009 | Komentarze 6

WMK - Do Warszawy na Masę. Z Masą to tu, to tam. Wróciłem i jeszcze brakowało mi 20 km do pierwszej setki, więc dokręciłem :-)












.